- Aha, no jasne. Znamy się od dwóch lat i wiem, ze spałeś z iloma kobietami? Pięcioma? , a teraz jestes w związku z mego fajną Zosią. Faktycznie, beznadziejnie ci idzie to całe podrywanie.
- No tak, ale ja bym chciał tak od razu, podejść, spojrzeć w oczy i żeby była moja. Ale jestem taki nieśmiały. Chyba pójdę na kurs podrywu.
- Po jaką cholerę? Chcesz tam wykładać? Przecież ty nie masz problemu z kobietami, masz problem z tym, że nie jesteś spektakularnym podrywaczem. Tylko czy na serio jest ci to tak potrzebne?
-Hmm - mruknął - ale ci PUA robią takie wrażenie, jakby świat należał do nich.
- Jasne. Po roku nie robienia niczego innego, jak tylko trenowanie podrywania, wszystkie niezadowolone z życia lub szukające jednorazowej przygody kobiety są ich. Widziałeś kiedyś tych początkujących, jak drewnianie wyglądają, gdy próbują wprowadzić w życie te wszystkie zagadynki, chłodniki, negi i inne rosołki? Czy jakakolwiek kobieta powiedziała ci kiedyś, że jesteś sztuczny?
- No nie. Ale te ich metody są skuteczne.
- A twoje bycie sobą nie jest? Koniecznie chcesz wydać kasę na coś, co już potrafisz, tylko o tym nie wiesz? A potem i tak odkryjesz, że wszystkie kobiety są takie same, tylko fryzury na dole inne mają i wpadniesz w deprechę. Powodzenia.
I tak. Ta rozmowa, w sumie, pokazuje moje stanowisko wobec idei szkół uwodzenia. Można. Wszystko można. Tylko po co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz